Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/287

Ta strona została uwierzytelniona.

dostanie do paki za to, że się spóźnił. Dość tu mamy własnych kłopotów.
— Trudna rada, kolego — rzekł kapral Palanek do Szwejka, gdy wyszli z kancelarii. — Musisz, bratku iść piechotą do tych Budziejowic. Mamy w izbie bocheneczek komiśniaka, to go sobie zabierzesz na drogę.
W pół godziny później, gdy Szwejka napoili czarną kawą i prócz chleba dali mu jeszcze na drogę do pułku paczuszkę wojskowego tytoniu, wyruszył Szwejk z Taboru, grążąc się w ciemną noc z furiackim śpiewem na ustach.
Śpiewał sobie starą piosenkę żołnierską:

— Jak przyszliśmy do Jaromierza,
Czekała nas tam wieczerza...

Diabli wiedzą, jak to się stało, że dobry wojak Szwejk zamiast na południe ku Budziejowicom, szedł prościuteńko na zachód.
Szedł zaśnieżoną szosą, chroniąc się przed mrozem swoim płaszczem wojskowym, niby niedobitek gwardii Napoleona, powracający z wyprawy na Moskwę, z tą jedynie różnicą, że śpiewał sobie wesoło:

— Wyszedłem sobie na spacer
Do gaju zielonego...

Po zaśnieżonych lasach w ciszy nocnej odzywało się takie rozgłośne echo, aż się po okolicznych wsiach psy rozszczekały.
Gdy mu się śpiew naprzykrzył, usiadł Szwejk na kupce tłuczonego kamienia, zapalił fajkę i po krótkim odpoczynku ruszył dalej, na nowe przygody budziejowickiej anabasis.