Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/291

Ta strona została uwierzytelniona.

Z Malczyna szedł z nim stary muzykant, grywający na harmonii. Szwejk poznajomił się z nim w szynku malczyńskim, gdy sobie kupował wódkę na tę długą milę do Radomyśla.
Muzykant uważał Szwejka za dezertera i radził mu, żeby z nim poszedł do Horażdiowic, bo tam ma córkę zamężną, której mąż też jest dezerterem. Muzykant podpił sobie w Malczynie niezgorzej.
— Już dwa miesiące chowa córka swego męża w chlewie — mówił Szwejkowi. — Ciebie też schowa i przesiedzicie tam sobie aż do końca wojny. We dwójkę nie będzie wam się przykrzyło.
Po grzecznym odrzuceniu propozycji bardzo się na Szwejka rozzłościł i ruszył w lewo przez pole, grożąc Szwejkowi, że idzie do Czyżowej do żandarmów, oskarżyć go.
W Radomyślu na Dolnej ulicy znalazł Szwejk pod wieczór domek gospodarza Melicharka za Floriankiem. Gdy mu zakomunikował ukłony od siostry, wcale to gospodarza nie wzruszyło.
Ciągle domagał się od Szwejka papierów. Był to jakiś starodawny człowiek, bo mówił ciągle o rozbójnikach, rzezimieszkach i złodziejach, których jakoby siła się włóczy po krainie Piseckiej.
— Ucieknie taki z wojny, służyć mu się nie chce, włóczy się po całej okolicy i gdzie się da, kradnie — mówił z naciskiem, spoglądając Szwejkowi w oczy. — A każdy z nich wygląda jak niewiniątko.
— Tak to, tak, o prawdę gniewają się ludzie najbardziej — dodał, gdy Szwejk powstał z ławy. — Gdyby taki człowiek miał czyste sumienie, to będzie siedział spokojnie i pokaże papiery. Ale jak papierów nie ma...
— No to dobranoc, dziadziu.
— A dobranoc i z Bogiem. Innym razem trzeba sobie poszukać głupszego.