Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/292

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy Szwejk wyszedł z izby, dziadek mruczał jeszcze dość długo.
— Idzie, powiada, do Budziejowic, do swego regimentu. Z Taboru. I idzie huncwot naprzód do Horażdiowic, a potem dopiero na Pisek. Przecież to jest podróż dokoła świata.
Szwejk maszerował znów niemal całą noc, i dopiero koło Putimia znalazł w polu stóg. Rozgrzebał nieco słomą i z bliska usłyszał głos:
— Z którego regimentu? Gdzie idziesz?
— Z dziewięćdziesiątego pierwszego. Do Budziejowic.
— Gdzie cię tam diabli niosą!
— Ja tam mam swojego oberlejtnanta.
Słychać było, że śmieje się nie jeden głos, ale głosy trzy. Gdy śmiech przycichł, Szwejk zapytał, z jakiego pułku są oni. Dowiedział się, że dwaj są z trzydziestego piątego, a jeden z artylerii, też z Budziejowic.
Ci z trzydziestego piątego uciekli przed miesiącem, gdy się formowała marszkompania, artylerzysta zaś wędruje od samej mobilizacji. Pochodzi z Putimia, a stóg należy do niego. Noce spędza zawsze w stogu. Kolegów znalazł wczoraj w lesie, więc ich zabrał do siebie do stogu.
Wszyscy mieli nadzieję, że wojna musi się skończyć za miesiąc, za dwa. Zdawało im się, że Rosjanie już są za Budapesztem i na Morawach. Tak sobie w Putimiu wszyscy opowiadali. Nad ranem, przed świtem, matka dragona przynosi śniadanie. Ci z trzydziestego piątego pójdą do Strakonic, ponieważ jeden z nich ma tam ciotkę, a ta znowu ma w górach za Suszycą jakiegoś znajomego, właściciela tartaku. W tym tartaku będą dobrze ukryci.
— A ty, z dziewięćdziesiątego pierwszego, jeśli chcesz, to możesz iść z nami — zapraszali Szwejka. — Sraj na oberlejtnanta.
— To nie tak łatwo — odpowiedział Szwejk i zakopał się głęboko w stogu.