Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/298

Ta strona została uwierzytelniona.

W nocy Szwejk ubrał się po cichu i wyszedł na dwór. Na wschodzie pokazywał się księżyc i w jego nikłych blaskach ruszył Szwejk ku wschodowi, powtarzając sobie:
— Przecież to jest niemożliwe, żebym wreszcie do tych Budziejowic jakoś się nie dostał.
Ponieważ z prawej strony po wyjściu z lasów widać było jakieś miasto, więc Szwejk skierował się trochę ku północy, po czym zawrócił ku południowi, ale znów pokazało mu się jakieś miasto. (Były to Wodniany). Okrążył je zręcznie drogą przez łąki, a poranne słońce powitało go w zaśnieżonych zboczach nad Protiwinem.
— Stale naprzód — rzekł sobie dobry wojak Szwejk. — Obowiązek wzywa. Do Budziejowic dostać się muszę.
Zbiegiem nieszczęśliwych okoliczności, zamiast od Protiwina na południe ku Budziejowicom, zwróciły się kroki Szwejka ku północy na Pisek.
Około południa ujrzał Szwejk jakąś wieś w pobliżu. Schodząc z niewielkiego wzgórza, pomyślał sobie dobry wojak:
— Dalej tak nie można. Przepytam się tu, którędy się idzie do Budziejowic.
Wkraczając do wsi był ogromnie zdziwiony, gdy na tablicy około pierwszego domku przeczytał: Wieś Putim.
— Na miłość boską! — westchnął Szwejk. — Znowuż więc jestem w Putimiu, gdzie spałem w stogu.
Nie dziwił się też bynajmniej, gdy zza sadzawki z domku czysto wybielonego, na którym wisiała kokoszka (jak miejscami nazywano orła państwowego) wyszedł żandarm, podobny do pająka, czyhającego śród pajęczyny.
Żandarm zmierzał prosto do Szwejka i zbliżywszy się doń nie rzekł nic więcej, tylko jedno słowo:
— Dokąd?
— Do Budziejowic, do swego pułku.
Żandarm się uśmiechnął: