Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/313

Ta strona została uwierzytelniona.

— To bardzo dobry rewolwer — mówił do Szwejka po drodze — siedmiostrzałowy i strzela bardzo precyzyjnie.
Zanim wyszli na dwór, wachmistrz zawołał frajtra i rzekł mu sekretnie:
— Pan założy bagnet, stanie pan za wychodkiem i będzie pan uważał, żeby nam się nie przekopał przez gnojowisko.
Wychodek był to mały, zwyczajny szalecik drewniany, sterczący rozpaczliwie na środku podwórza nad gnojowiskiem i sąsiadujący z pobliską kupą nawozu.
Był to już stary weteran, w którym załatwiały swoje potrzeby całe pokolenia. Teraz siedział w nim Szwejk, przytrzymując jedną ręką drzwi za sznurek, podczas gdy od tyłu frajter spoglądał mu na zadek, żeby się aresztant nie przekopał przez gnojowisko.
Zaś jastrzębie oczy wachmistrza żandarmerii nie odwracały się ani na chwilę od drzwi, wachmistrz rozmyślał nad tym, w którą nogę należałoby postrzelić Szwejka, gdyby próbował uciec.
Ale drzwi otwarły się spokojnie, z szaletu wyszedł zadowolony Szwejk i zwracając się do wachmistrza, pytał:
— Czy nie siedziałem zbyt długo? Może pan nie ma czasu?
— O, bynajmniej, bynajmniej — odpowiedział wachmistrz, a w duchu pomyślał: — Co za delikatny, wytworny człowiek! Wie, co go oczekuje, ale trzeba przyznać, że do ostatniej chwili jest przyzwoity. Czy nasz brat na jego miejscu umiałby się tak zachować?
Wachmistrz siedział obok Szwejka na materacu pustego łóżka żandarma Rampy, który miał nocną służbę i obchodził wsie, a w tej chwili siedział spokojnie „Pod czarnym koniem“ w Protiwinie i grał z majstrem szewskim w mariasza, wywodząc w przerwach, że Austria musi wojnę wygrać.
Wachmistrz zapalił fajkę, podał tytoń Szwejkowi, frajter dorzucił węgla do pieca i posterunek żandarmerii przemienił