Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/315

Ta strona została uwierzytelniona.

Przerwał swój wykład i zwracając się do młodszego kolegi zapytał:
— Co będziemy dziś jedli na kolację?
— A do gospody pan wachmistrz dzisiaj nie pójdzie?
Pytanie to wyłoniło przed wachmistrzem nowe ciężkie zagadnienie, które domagało się natychmiastowego rozstrzygnięcia.
Co by to było, gdyby ten tu skorzystał z jego nieobecności i uciekł w nocy? Frajter jest wprawdzie człowiekiem zasługującym na zaufanie, ale uciekło mu już dwóch włóczęgów. Rzeczywiście sprawa miała się nieco inaczej: nie miał frajter ochoty wlec się z nimi po śniegu — było to zimą — aż do Pisku, więc w polu koło Rażyc puścił ich i dla formy strzelił w powietrze.
— Poślemy po kolację naszą babę, a piwo będzie nam nosiła w dzbanku — rozstrzygnął wachmistrz ciężkie zagadnienie. — Niech się babina trochę przewietrzy.
I baba Pajzlerka, która im usługiwała, przewietrzyła się istotnie. Od samej kolacji komunikacja między posterunkiem żandarmerii a karczmą „Na kocurku“ była utrzymywana stale. Niezliczone ślady ciężkich i dużych trzewików baby Pajzlerki na tej linii łączności świadczyły o tym, że wachmistrz w pełnej mierze odszkodowuje się za swoją nieobecność „Na kocurku“.
Kiedy wreszcie po wielu kolejkach baba Pajzlerka przyleciała do szynkowni, powiadając, że pan wachmistrz kłania się grzecznie i prosi o butelkę kontuszówki, ciekawość szynkarza wzięła górę nad dyskrecją. Zaczął pytać.
— Kogo tam niby mają? — powtórzyła pytanie baba Pajzlerka. — Jakiegoś podejrzanego człowieka. Właśnie jak tutaj szłam, to go obaj ściskali za szyję, a pan wachmistrz głaskał go po głowie i mówił: — Ach, ty mój miły smyku słowiański, szpieguniu mój kochany.
Kiedy już było dobrze po północy, frajter spał na matera-