Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/32

Ta strona została uwierzytelniona.

dzi tu sam. Każdy idzie spokojnie swoją drogą i nie potrzebuje się obawiać, że mu w kancelarii powiedzą: — Więc naradziliśmy się i jutro zostanie pan poćwiartowany albo spalony na stosie, wedle swego własnego wyboru. — Rozmyślanie o takich rzeczach byłoby z pewnością nielekkie, a ja sądzę, panowie, że niejeden z nas byłby w takim momencie całkiem zdetonowany. No, dzisiaj stosunki zmieniły się już na naszą korzyść.
Właśnie kończył był apologię współczesnego więzienia obywateli, gdy dozorca otworzył drzwi i zawołał:
— Szwejk, ubrać się i dalej na śledztwo!
— Ja się ubiorę — odpowiedział Szwejk — przeciwko temu nie mam nic do powiedzenia, ale boję się, że to pewno pomyłka, bo już raz zostałem ze śledztwa wyrzucony. I jeszcze się boję, aby reszta tych panów, co tutaj są razem ze mną, nie pogniewała się na mnie, że ja chodzę dwa razy z kolei na śledztwo, a oni nie byli tam dzisiejszego wieczora jeszcze ani razu. Może to wzbudzić zawiść.
— Ruszać się i nie ględzić — brzmiała odpowiedź na gentlemeński wywód Szwejka.
Szwejk znalazł się znowuż przed panem o zbrodniczym typie, który bez jakiegokolwiek wstępu zapytał go twardo i nieubłagalnie:
— Przyznaje się pan do wszystkiego?
Szwejk zwrócił ku nieubłaganemu człowiekowi swoje dobre, modre oczy i rzekł miękko:
— Jeśli pan sobie życzy, proszę pana, abym się przyznał, to się przyznaję, bo mnie to nic nie szkodzi. Ale gdyby pan powiedział: — Szwejku, nie przyznawajcie się do niczego — to się będę wykręcał do ostatnich sił.
Surowy pan pisał coś w aktach i podawszy Szwejkowi pióro, wezwał go, aby akt podpisał.
I Szwejk podpisał oskarżenie Bretschneidera wraz z dodatkiem: