Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/324

Ta strona została uwierzytelniona.

przypadkowo, idą razem do miasta albo, powiedzmy, do kościoła.
— Nigdy nie byłbym przypuszczał — rzekł Szwejk — że taka podróż do Budziejowic połączona jest z tylu trudnościami. Taka sama historia jak z tym rzeźnikiem Chaurą z Kobylis, który pewnej nocy dostał się na Morań pod pomnik Palackiego i do samego rana chodził dokoła niego, bo mu się zdawało, że ten postument, który on ciągle okrążał, jest murem bez końca. Był zrozpaczony, a o świcie był już tak zmęczony, że zaczął wzywać policję; gdy pozbiegali się policjanci, to się pytał, którędy idzie się do Kobylis, bo już pięć godzin idzie wzdłuż jakiegoś muru i końca nie widać. Zabrali go więc z sobą, a on w areszcie wszystko potłukł i połamał.
Frajter nie odpowiedział na to ani słowa i myślał sobie:
— Gadaj sobie zdrów. Znowuż zaczynasz jakieś bajeczki o Budziejowicach.
Przechodzili koło stawu i Szwejk z dużym zainteresowaniem wypytywał frajtra, czy w okolicy jest dużo kłusowników.
Tutaj kłusownicy jeden w drugiego — odpowiedział frajter. — Dawnego wachmistrza chcieli utopić. Dozorca stawów strzela im w zady szczecinami, ale to nic nie pomaga, bo każdy nosi w spodniach kawał blachy.
Frajter rozgawędził się o postępie i wynalazkach ludzkich na wszystkie potrzeby, a także o tym, jak jeden oszukuje drugiego. Potem rozwinął teorię, że ta wojna jest wielkim szczęściem dla ludzkości, ponieważ w bitwach ginąć będą nie tylko ludzie porządni, ale także psubraty i hycle.
— I tak już za dużo ludzi na świecie — mówił z zastanowieniem — jeden pcha się na drugiego, a ludzie rozplenili się, aż strach.
Zbliżali się do zajazdu.
— Wiatr dzisiaj dmucha jak wszyscy diabli — rzekł frajter. — Sądzę, że nie zaszkodziłoby wypić jednego. Nie mów