Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/330

Ta strona została uwierzytelniona.

Podczas gdy działy się takie rzeczy, które jasno dowodziły, że chociaż po kościołach organy grały hymn austriacki, to jednak lojalność była tylko maską zewnętrzną i obłudą; z posterunków żandarmerii wędrowały do władz wyższych odpowiedzi na znane kwestionariusze, że wszystko jest w najlepszym porządku, że nigdzie nie widać agitacji przeciw wojnie, że nastrój mieszkańców równa się I A, zapał wojenny — I a b.
— Wy nie żandarmi jesteście, ale policyjne piecuchy — mawiał pan rotmistrz przy swoich objazdach. — Zamiast podnieść swoją czujność o tysiąc procent, stajecie się powoli bydełkiem.
Po dokonaniu tego zoologicznego odkrycia, dodawał:
— Siedzicie w domu za piecem i myślicie sobie: Mit ganzen Krieg kann mann uns am Arsch lecken.
Po czym następowało wyliczanie wszystkich obowiązków nieszczęśliwych żandarmów i wykład o całokształcie sytuacji oraz napomnienie, jak trzeba wszystko brać w rękę, żeby zapanował należyty porządek. Po takich wykładach o doskonałości żandarmskiej, mającej podpierać mocarstwo austriackie, następowały groźby, śledztwa dyscyplinarne, translokacje i wyzwiska.
Rotmistrz był niezachwianie przekonany, że stoi na straży czegoś, że coś ocala i ratuje i że wszyscy żandarmi jego okręgu — to banda gnuśnych piecuchów, egoistów, podłych drabów, oszustów, którzy w ogóle na niczym innym się nie znają, tylko na wódce, piwie i winie. A ponieważ mają dochody niewielkie, więc, aby mogli oddawać się pijaństwu, biorą łapówki i niszczą Austrię powoli, ale dokładnie. Jedynym człowiekiem, którego pan rotmistrz darzył zaufaniem, był jego osobisty wachmistrz dowództwa okręgu, który siadując w szynku, mawiał o swoim przełożonym bardzo często:
— Znowuż miałem bujdę na resorach ze swoim starym fujarą...