Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/338

Ta strona została uwierzytelniona.

Antoni. To chyba jasne. Zaszkodzić może mi chyba tylko to, że uciekłem ze szpitala, a jeśli wyda się rzecz z „krankenbuchem“.
Bo to było tak — opowiadał dalej jednoroczny ochotnik. — Kiedy zostałem powołany do wojska, to wynająłem pokój w mieście i starałem się dostać reumatyzmu. Trzy razy z rzędu wysmarowałem się czym trzeba, a potem położyłem się w rowie za miastem w czasie deszczu i zdjąłem buty. Wszystko na nic. Więc zacząłem się kąpać zimą w Malszy i przez cały tydzień się kąpałem, ale zamiast się zaziębić, tak się, kolego, zahartowałem, że przez całą noc mogłem się wylegiwać na podwórzu w śniegu, a gdy mnie rano budzili, to nogi miewałem tak ciepłe, jakbym nosił filcowe buty. Żeby choć zapalenie gardła: nic i nic! Nawet głupiego trypra dostać nie mogłem. Co dzień chodziłem do Port-Artura, niektórzy koledzy podostawali już zapalenia jąder, a ja ciągle nic. Pech, kolego, niechrześcijański. Aż razu pewnego poznajomiłem się z mądrym inwalidą z Hlubokiej. Zaprosił mnie, żebym do niego zaszedł której niedzieli, to na drugi dzień będę miał nogi jak konewki. Miał w domu igiełkę i strzykawkę, i rzeczywiście, ledwo dowlokłem się od niego do domu. Nie zawiodła mnie ta złota dusza. Nareszcie więc jednak zbębniłem reumatyzm stawowy. Zabrali mnie, bratku, do szpitala i zaczęło się używanie na cały regulator. A następnie szczęście uśmiechnęło się do mnie po raz drugi. Do Budziejowic został przetranslokowany mój pociotek jakiś, doktór Masak z Żyżkowa, i jemu mogłem dziękować za to, że tak długo utrzymałem się w szpitalu. Byłby mnie szczęśliwie doprowadził aż do superarbitracji, gdybym sobie nie był zepsuł całej sprawy tym nieszczęsnym „krankenbuchem“. Myśl, oczywiście, była kapitalna, wyborna. Kupiłem dużą księgę, przylepiłem do niej kartkę i wymalowałem na kartce: Krankenbuch des 91 Reg. Rubryki i wszystko inne było w porządku. Nawypisywałem ile wlazło nazwisk fikcyjnych, powyznaczałem stopnie gorączki, powymieniałem