Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/394

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie kapralu — odezwał się jednoroczny ochotnik — argumentowanie gównami jest zawsze i wszędzie bardzo przekonywające, ale człowiek inteligentny nie powinien używać takich słów, gdy jest zdenerwowany lub gdy chce kogo szykanować. I na co zdały się pańskie śmieszne pogróżki, że mógł nam pan narobić kramu? Dlaczego do wszystkich diabłów nie narobił pan nam tego kramu, skoro była okazja? Czy dlatego, że jest pan taki wielkoduszny i posiada nad nami przewagę duchową?
— Już mam tego dosyć! — krzyknął kapral. — Jednego i drugiego mogę zaprowadzić do kryminału.
— Ale za co, gołąbku? — zapytał z miną niewinną jednoroczny ochotnik.
— To moja rzecz! — dodawał sobie animuszu pan kapral.
— Nie tylko pańska rzecz, ale i nasza — odpowiedział jednoroczny ochotnik. — Jest tu tak samo jak w grze w karty: moja ciotka — twoja ciotka. Zdaje mi się raczej, że podziałała na pana wzmianka o raporcie i dlatego zaczyna pan na nas wrzeszczeć, aczkolwiek czyni pan to w drodze pozasłużbowej.
— Jesteście grubianie — rzekł kapral, czyniąc ostatni wysiłek, aby wyglądać strasznie.
— Powiem panu, panie kapral — wtrącił Szwejk, że jestem starym żołnierzem, służyłem jak wszyscy już przed wojną i wiem, że wyzwiska nie zawsze się opłacają. Kiedym służył przed laty w wojsku, to był u nas taki jakiś kapral Schreiter. Służył w wojsku z zamiłowania. Już dawno mógł był pójść do domu jako kapral, ale był, jak się mówi, w ciemię bity. Otóż ten człowiek jeździł po nas żołnierzach, ile tylko wlazło, przylepiał się do nas jak gówno do koszuli, a to mu się nie podobało, a to znowu tamto było przeciwko vorschriftom, szykanował nas, jak tylko mógł, i mawiał: — Wy nie żołnierze, ale stróże nocne. — Mnie się to przestało podobać i pewnego dnia poszedłem do raportu. — Czego ci tam? — pyta