Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/405

Ta strona została uwierzytelniona.

ko ludzie dawniejsi bardzo dbali o to, aby pokarmy spożywane po nabożeństwach i uroczystościach kościelnych były smakowite i pożywne. Wreszcie wezwał wszystkich, aby zaśpiewali coś ładnego, a Szwejk wyrwał się jak zawsze nie bardzo szczęśliwie i śpiewał:

Idzie Maryna od Hodonina,
A za nią proboszcz z baryłką wina...

Ale pan oberfeldkurat się nie obraził.
— Żeby był pod ręką przynajmniej łyk araku, to moglibyśmy się obejść bez beczki wina — rzekł z uśmiechem zgoła przyjacielskim. — I tej Maryny też byśmy nie potrzebowali, bo tylko do grzechu zwodzi.
Dziesiętnik delikatnie sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął płaską flaszkę z arakiem.
— Posłusznie melduję, panie oberfeldkurat — odezwał się głosem tak cichym, iż widać było, jaką ofiarę czyni na rzecz bliźniego-zwierzchnika. — Gdyby pan oberfeldkurat nie pogardził...
— Skądże miałbym pogardzać mój chłopcze! — zawołał głosem rozradowanym pater. — Napiję się na naszą szczęśliwą podróż.
— Jezus Maria! — sapnął kapral, widząc, że po łyku oberfeldkurata pozostało w butelce niewiele araku.
— Moi drodzy — rzekł oberfeldkurat, uśmiechając się z pomrugiwaniem do jednorocznego ochotnika — dobrze jest na świecie, a tu sobie jeszcze niektórzy urągają. Pan ich za to skarze.
Pater łyknął jeszcze raz araku i podając resztę Szwejkowi, rozkazał tonem komendy:
— Dorżnij, bracie!
— Wojna, to wojna — rzekł Szwejk z uśmiechem do kaprala, oddając mu pustą butelkę, co kapral skwitował takim dziwnym błyskiem oczu, jaki się widuje tylko u szaleńców.