Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/409

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale jednoroczny ochotnik nic nie odpowiedział i położył się na ławie.
Pociąg zbliżał się do Wiednia. Ci, co nie spali, przyglądali się oknami zasiekom z drutu kolczastego i okopom dokoła Wiednia, co na cały pułk musiało niezawodnie podziałać deprymująco.
Śpiew niemieckich żołnierzy z gór Kacperskich, który odzywał się bezustannie przez całą drogę, urwał się nagle, jakby się zaczepił o zasieki druciane nad okopami dokoła Wiednia.
— Wszystko w porządku — rzekł Szwejk, spoglądając na okopy — w najlepszym porządku jest tu wszystko, tylko, że wiedeńczycy podczas wycieczek mogą tu sobie podrzeć spodnie. Tutaj trzeba chodzić bardzo ostrożnie.
— Wiedeń jest w ogóle bardzo ważnym miastem — wywodził dalej. — W takiej na przykład schönbruńskiej menażerii ile to mają różnych dzikich zwierząt! Kiedy przed laty byłem w Wiedniu, to najchętniej lubiłem przypatrywać się małpom, ale jak jechała jaka osobistość z cesarskiego pałacu, to nikogo przez kordon nie puszczali. Razem ze mną był jeden krawiec z okręgu dziesiątego. Aresztowali go, bo koniecznie chciał widzieć te małpy.
— A czy był pan także w pałacu? — zapytał kapral.
— Bardzo tam ładnie — odpowiedział Szwejk. — Sam w pałacu nie byłem, ale opowiadał mi o tym jeden taki, co był w pałacu. Najładniejsza jest burgwacha. Każdy z tych wartowników musi podobno mieć dwa metry wysokości, a jak wysłuży, to dostaje trafikę. A księżniczek jest tam tyle, jak śmiecia.
Przejechali przez jakąś stację, skąd leciały za pociągiem dźwięki hymnu austriackiego granego przez orkiestrę, która dostała się na tę stację widać przez pomyłkę, bo dopiero po długiej chwili pociąg dojechał do stacji, na której się zatrzymał i na której dawano jeść i było uroczyste powitanie.