Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/416

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pytam się, jak wam na imię, człowieku! — wołał nadporucznik Lukasz.
Biedak milczał dalej. Opanowała go jakaś drętwota, jak później tłumaczył Szwejkowi, spowodowana przestrachem z nagłego przyjścia nadporucznika. Chciał zeskoczyć ze stołu, ale nie mógł, chciał odpowiedzieć, ale nie zdołał otworzyć ust, chciał przestać salutować, nie mógł poruszyć ręką.
— Posłusznie melduję, panie oberlejtnant — odezwał się Szwejk — że rewolwer nie jest nabity.
— To go nabijcie, Szwejku.
— Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że w domu nie mamy naboi, wobec czego trudno będzie zestrzelić go ze stołu. Pozwalam sobie zauważyć, że to jest Mikulaszek, bursz pana majora Wenzla. On zawsze niemieje, jak tylko zobaczy którego z panów oficerów. I w ogóle wstydzi się mówić. On jest taka sierota niemądra, że się tak wyrażę. Pan major Wenzl pozostawia go zawsze na korytarzu, gdy wychodzi do miasta, więc biedak szwenda się od jednego bursza do drugiego po całym baraku. Żeby jeszcze miał powód do takiego przestrachu, ale on jeszcze nigdy nic takiego nie zrobił.
Szwejk splunął i zrobił gest, którym wyrzekał się raz na zawsze wszelkiego szacunku dla takiego tchórzliwego bursza, jakim był ten Mikulaszek, nie umiejący zachować się po wojskowemu.
— Pozwoli pan oberlejtnant — mówił Szwejk dalej — że go powącham.
Szwejk ściągnął ze stołu zgłupiałego Mikulaszka i postawiwszy go na podłodze, obwąchał jego spodnie.
— Jeszcze nie — zameldował — ale już się zaczyna. Czy pan oberlejtnant nie każe go wyrzucić?
— Wyrzućcie go, Szwejku.
Szwejk wyprowadził drżącego Mikulaszka na korytarz, zamknął drzwi za sobą i rzekł: