Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/433

Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo uprzejmie do pani, która płakała na kanapie. — Żeby jej nie podeptali. Moje uszanowanie pani.
Trzasnął obcasami, zasalutował i wyszedł do sieni. Na schodach nie było widać żadnych śladów walki, bo wszystko zgodnie z przewidywaniem Wodiczki poszło bardzo gładko. Tylko na dole, koło bramy znalazł Szwejk rozdarty biały kołnierzyk. Tutaj odegrał się widać ostatni akt tragedii, gdy pan Kakonyi trzymał się bramy i rozpaczliwie się bronił, aby nie został wywleczony na ulicę.
Natomiast na ulicy był ruch niezgorszy. Pan Kakonyi został zawleczony w pobliską bramę, gdzie polewano go wodą, a na środku ulicy stary saper Wodiczka, jak lew walczył z kilku honwedami-huzarami, którzy stanęli w obronie swego ziomka. Wywijał on bagnetem na pasie jak cepem. Walczył po mistrzowsku, ale nie walczył sam.
Ramię przy ramieniu walczyło obok niego kilku żołnierzy czeskich z różnych pułków. Przechodzili akurat ulicą i pośpieszyli ziomkowi z pomocą.
Szwejk mówił później, że sam nie wie, jak się dostał do tej awantury: ponieważ nie miał bagnetu, więc opędzał się kijem, który mu się do rąk przyplątał, a był własnością jakiegoś wystraszonego świadka tej bijatyki.
Awantura trwała dość długo, ale nawet najpiękniejsze rzeczy mają swój koniec. Nadeszło wojsko z bereitschaftu i zabrało z sobą uczestników walki.
Szwejk maszerował ze swoim kijem, który przez komendanta bereitschaftu uznany został jako corpus delicti. Szedł krokiem równym obok starego sapera Wodiczki, trzymając kij na ramieniu niby karabin.
Stary saper Wodiczka przez cały czas milczał uparcie i dopiero gdy wchodzili na odwach, rzekł melancholijnie do Szwejka:
— A co, nie mówiłem ci, że Madziarów nie znasz?