Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/470

Ta strona została uwierzytelniona.

jako ordynans kompanii, Lukasz oddalał w duchu chwilę spotkania ze swoim byłym służącym. Co dzień rano powtarzał sobie miłą obietnicę:
— On jeszcze dzisiaj nie przyjdzie. Zbroi pewno coś takiego, że będą musieli go zatrzymać.
Wszystkie te kombinacje rozpłynęły się jak dym w chwili, gdy Szwejk wszedł do kancelarii w sposób tak miły i prosty.
Szwejk spojrzał następnie na feldfebla rachuby i z miłym uśmiechem podał mu papiery, które wyjął z kieszeni płaszcza.
— Posłusznie melduję, panie rechnungsfeldfebel, że te papiery, które wydano mi w kancelarii pułku, mam oddać panu. To niby o żołd idzie i zapisanie mnie na Verpflegung.
Szwejk poruszał się w kancelarii marszkompanii z taką ujmującą swobodą towarzyską, jakby był najmilszym kolegą feldfebla Wańka, który na tę poufałość zareagował prostymi słowy:
— Proszę położyć na stole.
— Zrobi pan bardzo dobrze, sie Rechnungsfeldfebel, jeśli pan wyjdzie i pozostawi mnie ze Szwejkiem sam na sam — rzekł nadporucznik Lukasz.
Waniek wyszedł, ale przystanął za drzwiami, aby podsłuchiwać, co ci dwaj mają sobie do powiedzenia.
Zrazu nie słyszał nic, bo Szwejk i nadporucznik Lukasz milczeli. Obaj długo spoglądali na siebie i obserwowali się. Lukasz spoglądał na Szwejka, jakby go chciał zahipnotyzować, jak to czyni kogutek gdy spogląda na kurczę i gotuje się do napadnięcia na nie.
Szwejk jak zawsze patrzył przed siebie spokojnie i obejmował nadporucznika spojrzeniem miękkim i tkliwym, jakby chciał powiedzieć:
Więc znowuż jesteśmy razem, serdeńko słodkie. Teraz nic już nas nie rozłączy, gołąbku drogi.
Gdy nadporucznik Lukasz milczał trochę przydługo, wyraz oczu Szwejka przemówił z tkliwym wyrzutem: