Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/572

Ta strona została uwierzytelniona.

batalionu, zaraz sobie wszystko przypomniałem. Ładnych parę lat minęło od tamtych czasów... Kadet Lukasz był mi wtedy bardzo sympatyczny...
Cała ta rozmowa wywarła na kapitanie Sagnerze wrażenie bardzo przykre. Oczywiście, że doskonale poznał oficera, który z nim rozmawiał, a który w szkole wojskowej prowadził opozycję przeciwko rakuszaństwu, chociaż późniejsze karierowiczostwo kazało o tej pozycji zapomnieć. Najbardziej niemiłą była wzmianka o nadporuczniku Lukaszu, który zawsze i wszędzie był spychany na bok, gdy chodziło o Sagnera.
— Nadporucznik Lukasz rzekł z naciskiem — jest bardzo dobrym oficerem. Kiedy odchodzi pociąg?
— Za sześć minut — odpowiedział dowódca stacji, spojrzawszy na zegarek.
— Idę — rzekł Sagner.
— I nic mi nie powiecie, kolego?
No to na zdar[1] — odpowiedział Sagner i wyszedł przed gmach dowództwa stacji.
Gdy przed odejściem pociągu kapitan Sagner powrócił do wagonu sztabowego, znalazł wszystkich oficerów na swoich miejscach. Grali w karty, we frische viere“. Tylko kadet Biegler nie grał.

Przerzucał kartki mnóstwa porozpoczynanych rękopisów opisujących bitwy, bo chciał się wyróżnię nie tylko na polu walki, ale także jako pisarz wojskowy, opisujący zdarzenia wojskowe. Mąż dziwnego „bocianiego skrzydła z ogonem ryby“, pragnął stać się fenomenem śród pisarzy wojskowych. Jego prace literackie zaczynały się nagłówkami wielce obiecującymi, w których odbijał się militaryzm owych czasów, ale były to zaledwie notatki, tak że na ćwiartkach papieru znajdowały się na razie dopiero nagłówki prac, które miały powstać później:

  1. W niemieckiej rozmowie brzmiało to: Also: Na zdar!