Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/586

Ta strona została skorygowana.

Oficerowie służby czynnej całego batalionu uważali doktora Welfera za coś niższego od siebie, a oficerowie rezerwy także nie zwracali na niego uwagi i nie zaprzyjaźniali się z nim, żeby się przez to jeszcze bardziej nie pogłębiała przepaść między nimi a oficerami aktywnymi.
Oczywiście, że i kapitan Sagner czuł się niesłychanie wywyższony nad tego byłego kandydata medycyny, który podczas swoich bardzo długich studiów szpetnie posiekał kilku oficerów. Gdy doktór Welfer, wojenny doktór, przeszedł koło niego, kapitan nawet na niego nie spojrzał i dalej rozmawiał z nadporucznikiem Lukaszem o czymś zgoła obojętnym, że w Budapeszcie hodują dynie, na co nadporucznik Lukasz odpowiedział, że w trzecim roczniku szkoły wojskowej bawił z kilku kolegami na Słowaczyżnie i że przybyli w goście do pewnego ewangelickiego proboszcza, Słowaka. Gospodarz uraczył ich wieprzową pieczenią i jarzyną z dyni, a potem kazał im dać wina i mówił:

Dynia, świnia
chce sa jej wina.

Wszyscy się tym powiedzeniem uczuli dotknięci.
— Z Budapesztu niewiele zobaczymy — rzekł kapitan Sagner, rozmawiając z Lukaszem wyjątkowo po czesku. — Objeżdżamy miasto bokiem. Według marszruty mamy tu stać dwie godzinny.
— Sądzę, że przesuną tu wagony — odpowiedział nadporucznik Lukasz — więc dostaniemy się na stację zapasową: Transport Militär-Bahnhof.
Obok nich przeszedł „wojenny doktór“ Welfer.
— Nic osobliwego — rzekł z uśmiechem. — Tacy panowie, którzy z biegiem czasu chcą się stać oficerami i którzy jeszcze w Brucku chełpią się swoimi wiadomościami historyczno-strategicznymi, powinni wiedzieć. że to niebezpiecznie zjeść od razu cały transport słodyczy otrzymany od mamusi. Od chwili, gdy wyjechaliśmy z Brucku, kadet Biegler zjadł trzydzieści