Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/595

Ta strona została skorygowana.

Balounowi sójkę w bok — bo pomyślałem, że taki pasztet może się zepsuć. Ja kilka razy czytałem w gazetach, że całe rodziny potruły się takim pasztetem. Pewnego razu na Zderazie się potruli, potem znowuż w Berounie, raz w Taborze i raz w Młodej Bolesławi, a także w Przybramie. Wszyscy ci otruci poumierali. Taki pasztet, to drańska rzecz...
Baloun usunął się na stronę, wsadził palec w usta i zaczął womitować.
— Co wam się stało, Balounie?
— Ja rzy-rzy-e-e-gam, panie ober...e-e-oeber-lejt-nant-e-e... — mówił nieszczęsny Baloun korzystając z przerw w womitowaniu. — To ja-ja-e-e-go zeżar-e-e-łłłem, ja-e-e, ja-eee sa-eem-mm-e-e-e...
Z głębin biednego człowieka wyrywały się kawałki pasztetu razem ze staniolem, w który pasztet był zawinięty.
— Jak pan widzi, panie oberlejtnant — rzekł Szwejk, ani na chwilę nie tracąc swej równowagi ducha — każdy taki zeżarty pasztet wyjdzie na wierzch, jak oliwa na wodę. Ja chciałem tę rzecz wziąć na siebie, a ta małpa tak się oto zasypuje. On jest człowiekiem na ogół bardzo porządnym, ale wszystko zeżre, co ma pod opieką. Był na przykład służący w jednym banku. Można było pozostawiać tysiące na jego opiece. Pewnego razu podejmował pieniądze w innym banku i dostał o tysiąc koron za dużo. Oddał je natychmiast, ale jak mu dali 15 grajcarów, żeby przyniósł wędzonki, to połowę jej po drodze zeżarł. Taki już był, nienażarty, że gdy urzędnicy posyłali go po kiełbaski, to je dziurawił scyzorykiem i wydłubywał po trosze, a dziurki zalepiał plasterkiem angielskim, który przy pięciu kiełbaskach więcej go kosztował niż jedna cała kiełbaska.
Nadporucznik Lukasz westchnął i oddalał się.
— Czy ma pan dla mnie jakie rozkazy, panie oberlejtnant? — wołał za nim Szwejk podczas gdy niefortunny Baloun wciąż jeszcze tkał sobie palec w usta.