Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/634

Ta strona została skorygowana.

dopomóż Bóg. Amen. A tej kury to ja proszę pana nie złupiłem, ale zachowywałem się przystojnie, pamiętając o przysiędze swojej.
— Rzucisz tę kurę, bydle jedno, czy nie? — wrzasnął na niego nadporucznik Lukasz i zdzielił go przez rękę, w której Szwejk trzymał nieboszczkę. — Spojrzyj na te papiery! Masz tu czarne na białym: Przysyła się szeregowca Józefa Szwejka, rzekomo ordynansa tejże kompanii... o zbrodnię łupiestwa... A teraz powiedz mi, ty maruderze, ty hieno — nie, ja cię jednak kiedy zabiję, zabiję, rozumiesz? — powiedz mi, ty idioto, zbóju, jak mogłeś był upaść tak nisko?
— Posłusznie melduję — rzekł uprzejmie Szwejk — że stanowczo o nic innego chodzić nie może, jeno o pomyłkę. Kiedym otrzymał pański rozkaz, żeby panu zbębnić coś dobrego do zjedzenia, tom się zaczął zastanawiać, co jest najlepsze. Za stacją nie było nic, tylko końskie salami i jakieś suszone ośle mięso. Więc posłusznie melduję, panie oberlejtnant, wszystko sobie dobrze rozważyłem. Na wojnie trzeba się odżywiać dobrze i pożywnie, żeby można było znosić wszystkie wysiłki marszów. Więc chciałem panu zrobić horyzontalną uciechę i postanowiłem, panie oberlejtnant, ugotować panu rosół z kury.
— Rosół z kury! — powtórzył nadporucznik chwytając się za głowę.
— Tak jest, posłusznie melduję, panie oberlejtnant, rosół z kury. Kupiłem cebulę i pięć deka makaronu. Wszystko, proszę pana, mam. W tej kieszeni cebula, w tej — makaron. Sól mamy w kancelarii i pieprz także. Potrzebna była jeszcze tylko kura. Więc poszedłem za stację, do Isatarczy. Właściwie jest to taka sobie wioska, a nie żadne miasto, chociaż zaraz na pierwszej ulicy jest tam taki napis: Isatarcza varos. Idę jedną ulicą z ogródkami, drugą, trzecią, czwartą, piątą, szóstą, siódmą, ósmą, dziewiątą, dziesiątą, jedenastą, aż na trzynastej ulicy, gdzie za małym domkiem zaczynały się łąki,