Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/683

Ta strona została skorygowana.

i ówdzie na rzeczułkach i strumieniach, będących dopływami Laborczy, widać było nowe mosty i opalone belki mostów starych. Pociąg biegł równolegle z rzeką.
Cała dolina Mezzo Laborczy była rozorana i skopana, jakby tu pracowały wielkie stada olbrzymich kretów. Szosa za rzeką była poszarpana i zryta na wszystkie strony, tylko miejscami widać było udeptane ścieże, którymi waliły się wojska.
Nawałnice i deszcze potworzyły w wyrwach sadzawki, a dokoła nich wszędzie leżały strzępy austriackich uniformów.
Za Nową Czabyną, na starej opalonej sośnie wisiał śród plątaniny gałęzi but jakiegoś austriackiego piechura z częścią goleni.
Widziało się tu lasy bez liści i bez igliwia, bo wszystko pozmiatał ogień artyleryjski; tu i ówdzie stały drzewa bez koron porozstrzeliwane samotne gospodarstwa.
Pociąg jechał powoli, bo tory kolejowe były świeżo zbudowane na nowych nasypach, więc batalion miał czas do dokładnego przypatrzenia się skutkom uciech wojennych. Spoglądając na cmentarze wojskowe usiane białymi krzyżami po płaszczyznach i zboczach spustoszonych, przygotowywał się batalion powoli, ale nieodmiennie do wkroczenia na pole chwały, która to chwała kończy się zabłoconą austriacką czapką, powiewającą strzępami na białym krzyżu.
Niemcy z Kasperskich gór, ulokowani w ostatnich wagonach, jeszcze w Milowicach na stacji ryczeli: Wann i’ kumm, wann i’ kumm...“ — ale od Humennej zamilkli i zamyślili się snać nad tym, że niejeden z tych, których czapki widać na grobach, także śpiewali o tym, jak to będzie ładnie, gdy się wróci do domu, aby na zawsze pozostać przy swojej wybranej.
Koło Mezzo Laborczy był przystanek za postrzelanym i spalonym dworcem, z którego zgliszcz sterczały poskręcane żelazne trawersy.