Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/699

Ta strona została skorygowana.

W sionce ukazał się nadporucznik Lukasz, a za nim szedł kapitan Sagner.
Nadporucznik Lukasz, który miał już tyle do czynienia ze Szwejkiem, strasznie się zdziwił, gdy ujrzał swego służącego, bo twarz jego nie miała zwykłego wyrazu poczciwości, ale była tak jakoś zacięta w sobie i poważna, że wyraz ten można było wziąć za zapowiedź jakichś niemiłych wydarzeń.
— Posłusznie melduję, panie oberlejtnant — rzekł Szwejk — że sprawa idzie do raportu.
— Tylko mi się tu nie bałwań, mój Szwejku, bo ja też mam tego dosyć.
— Raczy pan pozwolić — rzekł Szwejk — ja jestem ordynansem pańskiej kompanii, pan raczy być dowódcą kompanii jedenastej. Ja wiem, że to jest rzecz bardzo dziwna, ale i to wiem, że pan porucznik Dub jest pod panem.
— Tyś, mój Szwejku, w ogóle zgłupiał — przerwał mu nadporucznik Lukasz. — Jeśli się upiłeś, to zrobisz najlepiej, gdy pójdziesz co rychlej na zbity łeb. Rozumiesz, ty bydlę jedno? Ty idioto?!
— Posłusznie melduję, panie oberlejtnant — mówił Szwejk popychając przed sobą Kunerta — że to jest tak samo, jak pewnego razu robili w Pradze próbę z ramą ochronną, zabezpieczającą od przejechania przez tramwaj elektryczny. Ten pan, co tę ramę wynalazł, sam się ofiarował na próbę, jak ta rama działać będzie, a potem miasto musiało płacić odszkodowanie jego wdowie.
Kapitan Sagner, nie wiedząc, co ma powiedzieć, kiwał głową, a nadporucznik Lukasz miał wyraz beznadziejnej rozpaczy.
— Wszystko musi być załatwiane na raporcie, posłusznie melduję, panie oberlejtnant — mówił nieustępliwy Szwejk dalej. — Jeszcze w Brucku mawiał pan do mnie, że skoro jestem ordynansem kompanii, to mam na głowie inne jeszcze obowiązki, nie tylko jakieś tam rozkazy. Że niby powinienem być o wszystkim poinformowany, co się w kompanii dzieje.