Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/727

Ta strona została skorygowana.

by wstępem do coraz większych udręk, osłabiała wszystkich coraz bardziej i przygnębiała. Przestali też śpiewać i zaczęli w rozmowach ze sobą zgadywać, jak też może być daleko do Turowej-Wolskiej i gdzie się będzie nocowało. Niektórzy siadali na chwilę w rowie, a dla zamaskowania tego kradzionego odpoczynku zdejmowali obuwie i na pierwsze spojrzenie wywierali wrażenie ludzi, którzy źle owinęli stopy onuczkami i teraz poprawiają je, aby im nie przeszkadzały w marszu. Inni znowu skracali lub podłużali pasa od karabinu, zdejmowali plecaki i przekładali w nich swoje rzeczy, jakby im chodziło o równomierny rozkład ciężaru na oba ramiona. Gdy nadporucznik Lukasz zbliżał się do nich, wstawali i meldowali, że coś ich tam uwierało i że trzeba było poprawić. Oczywiście, najczęściej wpędzali ich z powrotem do szeregu plutonowi lub kadeci, gdy z daleka widzieli nadjeżdżającego nadporucznika Lukasza.
Mijając ich, nadporucznik Lukasz dość grzecznie zachęcał ich do dalszego maszerowania, mówiąc, że do Turowej-Wolskiej już tylko trzy kilometry, a tam będzie odpoczynek.
Tymczasem zbudził się i oprzytomniał porucznik Dub, podrzucany na wszystkie strony sanitariacką dwukółką, na której go ulokowano. Nie oprzytomniał wprawdzie na dobre, ale zdołał się już usadowić i wychylić z wózka. Zaczął krzyczeć na sztab kompanii, ponieważ wszyscy, od Balouna aż po Chodounskiego, poukładali swoje toboły na dwukółkach. Tylko Szwejk kroczył statecznie z plecakiem na ramionach i z karabinem zawieszonym po dragońsku na piersi. Palił fajkę i śpiewał:

Gdyśmy szli do Jaromierza,
Niech nam wierzą czy nie wierzą,
Dostaliśmy tam wieczerzą...

Dalej niż na pięćset kroków przed porucznikiem Dubem wznosiły się nad szosą chmury kurzu, otaczającego żołnierzy gęstą mgłą. Porucznik Dub, który odzyskał tymczasem swój