Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/847

Ta strona została skorygowana.

Szwejk podał mu swoje papiery, nadporucznik przekonawszy się o ich autentyczności i o dotrzymaniu marszruty od sztabu brygady w Przemyślu do Żółtańca, gdzie była jego kompania, zwrócił mu je i uprzejmie rzekł do kaprala siedzącego przy stole:
— Udzielić mu informacyj — i powrócił do swojej kancelarii.
Gdy drzwi zawarły się za nim, sierżant sztabowy ujął Szwejka za ramię i odprowadzając go ku drzwiom, udzielił mu takiej informacji:
— Wynoś się, śmierdząca pokrako, pókim dobry.
Szwejk znalazł się więc znowuż w chaosie miasteczka i wypatrywał teraz jakiej znajomej twarzy ze swego batalionu. Długo błąkał się po ulicach, aż wreszcie postawił wszystko na jedną kartę.
Zatrzymał jakiegoś pułkownika i łamaną niemczyzną pytał go grzecznie, czy nie wie czasem, gdzie się znajduje batalion razem z jego marszkompanią.
— Ze mną możesz rozmawiać po czesku — rzekł pułkownik — jestem Czech. Twój batalion jest rozlokowany w pobliskiej wsi Klimontowie za koleją, ale do miasteczka waszych żołnierzy nie puszczają, ponieważ pobili się na rynku z Bawarczykami, jak tylko tu przyszli.
Szwejk ruszył tedy w stronę Klimontowa.
Pułkownik zawołał na niego, sięgnął do kieszeni i dał Szwejkowi pięć koron, żeby sobie kupił papierosów, pożegnał się z nim bardzo uprzejmie i oddalając się, myślał w duchu:
— Co za sympatyczny żołnierzyk.
Szwejk kroczył dalej drogą ku wsi i rozmyślając o pułkowniku, przypomniał sobie, że w Trydencie przed dwunastu laty był niejaki pułkownik Habermaier, który także zachowywał się wobec żołnierzy tak uprzejmie, a potem pokazało się, że był to homoseksualista, bo w łazienkach nad Adygą