Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/890

Ta strona została skorygowana.

— Nic osobliwego, zwyczajna rzeżączka — oświadczył doktór. — Pił pan wódkę? Niech pan pośle do mnie po proszki, a jutro będzie lepiej. No servus, mam dużo roboty — rzekł, wychodząc w towarzystwie kapitana Sagnera.
— Posłusznie melduje, że panu kadetowi te proszki przyniosę — zaofiarowywał Szwejk swoje usługi — ale bardzo mi przykro, że choruje pan tylko na rzeżączkę i że nie dostał pan syfilisu. Mógł pan zostać generałem na poczekaniu i uradować swoich szanownych troskliwych rodziców. Widzi pan...
Nie dokończył. But kadeta grzmotnął Szwejka w łeb, zsunął mu się po nosie i przyczernił mu twarz. Zza gwiazd, które się Szwejkowi pokazały przed oczami, ujrzał kadeta, który zerwał się, jakby go nigdy nic nie bolało, i wskazując na drzwi ryczał:
— Marsz! Marsz! Ty bydlę jedno! Ty świnio morska! Jak śmiesz rozzuchwalać się podobnie! Jezus Maria, ty psie, ja cię oddam pod sąd wojenny, żeby cię kazał rozstrzelać!
Gdy Szwejk zeszedł na dół, jednoroczniak Marek pytał go, co robił na piętrze i u kogo tam był doktór. Szwejk pluł na chusteczkę do nosa, zmywał plamy szuwaksowe z lewego policzka i zaglądając ciekawie w potłuczone zwierciadełko, czy dużo ich jeszcze, z miną najniewinniejszą odpowiadał:
— Pan kadet Biegler nie mógł zrobić siusiu, więc byłem u niego i pielęgnowałem go. Gawędziliśmy z sobą bardzo przyjemnie...
— No to dobrze, że nie jest ciężko chory. — ucieszył się Marek — bo go potrzebuję do wykonania rzeczy wielkich i nie mógłbym się zgodzić na to, żeby ciągle leżał w szpitalu. Każę mu wykonać rzeczy bohaterskie, za które dostanie brązowy medal Für Tapferkeit“, mały srebrny medal, wielki srebrny, mały złoty, wielki złoty, signum laudis i błogosławieństwo papieskie. On, nie kto inny, wyrzuci w powietrze prochownię nieprzyjacielską, on pod-