Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/893

Ta strona została skorygowana.

kieś wieści o bliskich marszach, żołnierze dostawali łopaty i siekiery z rozkazem wybudowania obszernych i solidnych latryn. Zdaje się, że oddziały armii boją się, żeby te wojska, które przychodzą po nich, nie mogły ich obmawiać.
W Żółtańcu żołnierze kopali latryny wieczorem, a nazajutrz rano był alarm. Do sztabu pułku przybyli dwaj oficerowie ze sztabu generalnego. Przyjechali w zabłoconym aucie, a żołnierze stojący w szeregach witali ich uciesznymi uwagami:
— Niech ich diabli wezmą! — Jak tylko pokażą się te draby w czapkach muzykanckich, zaraz potem jest Vormarsch i awantura. Bóg raczy wiedzieć, co to za głupcy, ci Moskale, że ciągle uciekają, jakby to była osobliwa przyjemność gonić ich wiecznie.
I zaraz się zaczęło. Kompanie stały na nawsiu, do nich podjeżdżały wozy zaopatrywania i żołnierze fasowali. Dwieście patronów, dwa i pół bochenka chleba na pięć dni z góry, dwie konserwy, garść sucharów, torebkę konserwy kawowej. Był to ładunek dla młodego słonia, a nie dla człowieka, który ma robić czterdzieści kilometrów dziennie. Ale taki już był austriacki system wojenny, bo nigdy nie wiadomo było, kiedy się zacznie uciekanie albo gdzie zagubią się tabory podczas marszu.
Żołnierze z cichymi westchnieniami układali konserwy i chleb w plecakach, naboje sypali do chlebaków, plecaków, ładownic, gdzie się dało. A w tyle u swej kompanii Szwejk przemawiał do Balouna:
— Widzisz, teraz my ich popędzimy. A ty gapo nie myśl sobie aby, że to, coś dostał, masz zjeść koniecznie dzisiaj, bo tego starczyć ci musi na cały tydzień. Teraz kuchni nie zobaczysz prędzej, aż nieprzyjaciela pobijemy i rozproszymy. Dopiero wówczas będzie odpoczynek i dostaniemy jeść. Możliwe, że i rum będziemy fasowali.