Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/92

Ta strona została uwierzytelniona.

— To moja niewłasna matka — odpowiedział spokojnie Szwejk. — W niemowlęcym wieku porzuciła mnie, a teraz odnalazła...
Doktór Grünstein rzekł zwięźle:
— Potem dajcie Szwejkowi jeszcze irygator.
Wieczorem było w baraku smutno. Przed paru godzinami wszyscy mieli w żołądkach różne dobre i smakowite rzeczy, a teraz mają w nich tylko słabą herbatę i kromkę chleba.
Numer dwudziesty pierwszy ozwał się od okna:
— Wierzycie, koledzy, że wolę raczej kurczę smażone niż pieczone?
Ktoś mruknął: — Dajcie mu dekę — ale wszyscy byli tak osłabieni po niefortunnej wyżerce, że nikt się nie chciał ruszyć.
Doktór Grünstein dotrzymał słowa. Przed południem przyszło kilku lekarzy wojskowych z osławionej komisji.
Kroczyli poważnie śród szeregów łóżek i nic nie było słychać, prócz tego:
— Pokażcie język!
Szwejk wysunął język tak daleko, że twarz jego wykrzywiła się w głupi grymas, a oczy się zamknęły.
— Posłusznie melduję, panie stabsarzt, że już więcej języka nie mam.
Zaczęła się interesująca rozprawa między Szwejkiem a komisją. Szwejk twierdził, że uwagę o języku zrobił tylko dlatego, aby na niego nie padło podejrzenie, iż ukrywa część języka. Natomiast członkowie komisji różnili się zasadniczo w swoich zdaniach o Szwejku.
Połowa lekarzy była zdania, że Szwejk jest ein blöder Kerl“, podczas gdy druga połowa uważała, iż jest to łotr, który sobie z wojska pokpiwa.
— Do stu tysięcy piorunów! — ryknął na Szwejka prezes komisji. — Sam diabeł musiałby ci pomagać, żebyśmy ci rady dać nie mieli.