Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/920

Ta strona została skorygowana.

nek. Senność opanowała i Szwejka. Zdjął bluzę i koszulę, spodnie i kalesony i wszystko trzymał nad ogniem, żeby jak najprędzej wyschło. Za jego przykładem poszedł żołnierz, który właśnie powrócił z wartowania. Obaj stali nad ogniem, machali koszulami, żeby rozniecić żar, koszule nadymały się niby balony, a żołnierz mówił:
— To najlepszy sposób na wszy, kolego: rozgrzeją się, puszczą i wpadną w ogień, a gnidy pozaparzają się i popękają. Jeśli ruszymy dzisiaj dalej, to nasi koledzy będą mieli wszów jak maku. Bo jak człowiek zmoknie, a potem się w marszu na słońcu zagrzeje, to się wszy lęgą jak sto tysięcy diabłów. Wszystko z brudu! Cała ta wojna to jeden brud.
Rozgarniał szwy bluzy, prztykaniem paznokci strącał wszy w ogień i mówił w zadumie:
— Gdybym był w domu, to jużbym teraz klepał kosę i wyruszałbym na łąkę. Trawę, kolego, siecze się najlepiej po nocnym deszczu albo po rosie. Wtedy kosa dobrze bierze. Taki poranek jest bardzo piękny. W buteleczce ma się trochę alaszu z rumem, popijesz od czasu do czasu, a kosa brzęczy jak struna. A teraz tępimy tu wszy i sami idziemy na tępienie. Eh, człowieku, możesz mi powiedzieć, na co jest ta głupia wojna?
Szwejk milczał, żołnierz drapał się pod pachami i wywodził:
— Tutaj gryzą najbardziej. Patrz, bracie, wszystko od nich czerwone.
Ubrał się i kładąc się na swoim tobołku, przysuwał nogi do ognia.
— Szwejku, kolego — mówił — na co to wszystko? Czy my nie osły i głupcy?
Rano żołnierze myli się w kałużkach wody i szykowali się do gotowania kawy, gdy wtem na spienionym koniu przycwałował Meldereiter. Wręczył kapitanowi Sagnerowi jakieś papiery, zawrócił konia i pędził precz. Sagner zajrzał