Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/930

Ta strona została skorygowana.

Fajerwerker przyniósł im bochenek chleba i dwie paczki tytoniu. Szwejk ze wzruszeniem podziękował zacnemu krajanowi i właśnie obaj nasyceni piechurzy wkładali plecaki na ramiona, gdy nadporucznik podszedł ku nim i zdziwił się szczerze:
— Cóż to, wy łaziki, jeszcze jesteście tutaj? Wynoście się natychmiast, bo się za was wezmę trochę ostrzej. Zdaje się, że prochu przy łazikowaniu nie wynajdziecie.
Szwejk stanął na baczność, ustawił karabin przy nodze i przepisowo patrząc na oficera, rzekł z niezwykłą powagą:
— Posłusznie melduję, że już odchodzimy. Panie oberlejtnant, co do wynalezienia prochu, to zdarzyło się, że nieuczeni porobili wielkie wynalazki, bo ludzie nie są tacy głupi, jak wyglądają. Co też pan oberlejtnant myśli, gdy spogląda na swoje armaty? Pewno pan oberlejtnant nie myśli nic, ale ja myślę. Więc niech pan oberlejtnant sobie wyobrazi: każda armata ma takie kreski i wyżłobienia, z powodu których granat albo szrapnel leci naprzód w górę, a potem łukiem spada na dół. Kula leci tak:
Szwejk ujął karabin lewą dłonią, a prawą opisał parabolę.
— Więc kula leci tak, a panu nie przychodzi do głowy nic? Otóż gdyby się armatę kładło na boku, to kula leciałaby z prawej strony na lewą, albo z lewej na prawą, podług tego, na którym kole zostałaby ułożona. Można by ostrzeliwać Rosjan ogniem flankowym od frontu i nikt by nie wiedział, skąd się kule biorą.
Oberlejtnant śmiał się, aż go brzucho bolało. Fajerwerker i inni artylerzyści nie rozumieli doniosłości odkrycia Szwejka i głupkowato spoglądali na nadporucznika i na Szwejka. Wreszcie nadporucznik przestał się śmiać, dał Szwejkowi garść papierosów i rzekł:
— No, ale teraz już zmykajcie, a swoje odkrycie prześlijcie sztabowi generalnemu.