Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/945

Ta strona została skorygowana.

kano, bo z artylerią i taborami nikt w takie bajora wleźć nie może.
Szwejk znowu gotował herbatą i znowu w nocy przeprowadził się za piec, gdzie gorliwie pocieszał słomianą wdowę. Wieś spała snem głębokim w potokach deszczu, który przestał padać dopiero nad ranem.
Kadet spał dobrze i okrzepł tak dalece, że odzyskał całkowicie ducha wojowniczego. Na żołnierza, który gotował śniadanie, podczas gdy Szwejk z młodą gosposią poszli do obory doić krowę, wrzasnął, aż się chałupa zatrzęsła:
Herrgott, chamie, jak stoisz, gdy z tobą rozmawiam! Ustawisz giczoły jak się należy, czy nie? Stańże na baczność, do diabła!
Po śniadaniu ubrał się pośpiesznie i rozkazał ruszyć w dalszą drogę.
Zapłacił babinie, która pocałowała go w rękę, i wyszedł z chaty pierwszy, a za nim wyszli obaj towarzyszący mu żołnierze. W sieni Szwejk zdążył pożegnać się z młodą gospodynią i głaszcząc jej dłonie, uspokajał ją:
— Nie płacz, moja miła, boć nie rozstajemy się chyba na wieki, a zresztą i twojego starego puszczą może na urlop. A gdyby ci się miało coś przytrafić, to przecie i w Galicji jest chyba instytut położniczy. Zostań tedy z Panem Bogiem i bądź zdrowa.
Kadet zamierzył przez ogrody ku północy, bo stara gospodyni powiedziała mu, że tam jest droga ku kolei. Szedł tak żwawo, że Szwejk z kolegą pozostali nieco w tyle i kolega zaczął mówić do niego:
— Jak będziesz miał apetyt, kolego, to powiedz, bo ja tej babie buchnąłem kiełbasę, których w komorze jest jeszcze sporo.
— Jak ci nie wstyd okradać takich dobrych ludzi — strofował go Szwejk. — Mnie ta młoda z dobrej woli dała kawał wędzonki i bochenek chleba. Głodny nie jestem, ale z ra-