Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/951

Ta strona została skorygowana.

idą, odpowiadali bądź wściekłym pomrukiem, bądź frazesem pełnym rezygnacji:
— Idziemy umrzeć za najjaśniejszego pana.
Droga prowadziła ku moczarom, ale już nad nią pracowano, aby się stała możliwą dla wozów. Cała kompania żołnierzy znosiła pnie wysokich drzew, podwożone z lasu przez zmobilizowanych chłopów, i układała jeden obok drugiego. Inny oddział wypełniał luki między poszczególnymi pniami mchem, trzeci zwoził piasek i wszystko tym piaskiem przysypywał. Nad żołnierzami stał lejtnant i wrzeszczał:
Herrgott, chłopy, róbcie robotę porządnie! Droga musi być gładka, jak w Schönbrunnie w parku. Plutonowy, powiedzcie no tam ludziom, żeby zwozili tylko piasek czysty i drobny.
Kadet wdał się w rozmowę z lejtnantem. Szwejk przyglądał się z wielkim zainteresowaniem robocie żołnierzy sypiących piasek i rzekł do jednego z nich:
— Robisz robotę bardzo ładną. Czyściutko i zgrabnie, jak w kościele — rzekłby stary Morawiec, gdyby cię przy tej robocie widział. Bardzo zgrabnie robisz swoje. Ten Morawiec to murarz, ale z tych lepszych. Do jakiej hołoty należycie?
— E, mój kolego — westchnął zapytany — robimy same głupstwa. Gdy tą drogą przejdzie choć jedna kompania, to po naszej czystej robocie nie zostanie nawet śladu. Albo jeśli przejdzie tędy artyleria, czy też tabory, to konie kopytami wszystek ten mech powyrzucają, a my go zwozimy o milę drogi stąd. Robimy osielstwa, a zmordowani jesteśmy od tych osielstw niby konie. Wiele takich robótek już zrobiliśmy, a wszystko psu na budę. Ale cóż robić, gdy nasi inżynierowie to sami idioci! Wczoraj budowaliśmy most dla taborów nad takim strumyczkiem, że go dziecko przeskoczy. Tabory ogromne, ze czterysta wozów, ale muszą stać i ruszyć naprzód nie mogą, bo na drodze jest ten strumyczek. Posłali nas. Dobrze, ja jestem kołodziej, kolego, więc gdyby mnie ka-