Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/964

Ta strona została skorygowana.

Dzisiaj albo najdalej jutro dostaniemy lanie — rzekł jeden z żołnierzy, na co inny odpowiedział:
— E, to głupstwo. Przed sobą mamy widać jakiś słaby rosyjski oddział.
Obok Szwejka leżał mały piegowaty żołnierzyk. Gdy Lukasz oddalił się nieco, wyjął z chlebaka rosyjską kulę karabinową, wsadził ją w otwór bagnetu i zaczął ją wyjmować. Po wyjęciu jej część prochu z gilzy wyrzucił i znowu kulę w gilzie umocowywał.
— Co to za zabawki? — pytał Szwejk. — Przecież to nie wystrzeli.
— Co nie ma wystrzelić, kolego? — odparł żołnierzyk.
— Ale za dużo zostawiłeś prochu. To ci, bratku, tak buchnie, że może ci utrącić całą łapę.
— Gdyby też Pan Bóg dał, żeby Moskale zaczęli strzelać, to bym sobie tę kulę wpakował w rękę tutaj w tych krzaczkach. Nawetby nikt nie zwrócił uwagi, a ja powędrowałbym do szpitala. Ja, kolego, już raz dostałem prawdziwą kulą w brzuch i nie bardzo mi zależy, żeby dostać jeszcze raz. Na całą wojnę z przeproszeniem gwiżdżę. Trzeba sobie radzić. Namocz gałgan, owiń dokoła ręki, pluń w nią kulą i nawet najmądrzejszy doktór nie pozna się na tym. Tak, mój kolego, ja byłem w polu przez sześć miesięcy, mam swoje doświadczenie i mnie to długo bawić nie będzie.
— Lepiej położyć na nodze bochenek chleba — wtrącił swoje jakiś inny żołnierz — komiśniak zatrzyma w sobie wszystko to paskudztwo, proch i spaleniznę, a łapa przestrzelona czysto i ładnie.
— Najlepiej wziąć kawałek darniny — odezwał się trzeci — porządny kawał gęstej darniny. Wyrżnąć ładnie i gładko, przywiązać porządnie i mocno, gdzie trzeba, i można potem strzelać do siebie nawet austriacką. Zostanie po niej tylko czysta dziurka. Rosyjska kula tłucze się w lufie i może człowiekowi poprzetrącać gnaty.