Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/967

Ta strona została przepisana.

Ja ci gałganek namoczą i odprowadzą cię potem na Hilfs-platz.
Na pagórku był rzadki gaj brzozowy, a gdy dotarli do niego, Szwejk aż krzyknął ze zdumienia. Było tu pełno wojska: Niemcy z Rzeszy, honwedzi, bośniacy, spieszeni dragoni, kilka oddziałów z miotaczami bomb, huzarzy i piechota ze wszystkich możliwych pułków. Gdy ułożyli się za bośniakami, ci przywitali ich:
Jebem ti duszu. Będzie szturm i będzie rum. Bez rumu nie ma szturmu.
Od przodu dochodził tu piekielny łoskot strzelaniny i szaleńcze terkotanie karabinów maszynowych. Rosyjska artyleria odezwała się znowu i rzucała nad las szrapnele, ale im dalej, tym rzadziej.
— Nie mają amunicji — szeptał lejtnant Dub Lukaszowi do ucha. — I dzisiaj będą wiać znowu. Przelecimy się zdrowo.
— Jeszcze nie uciekają — odpowiedział sceptycznie usposobiony Lukasz. — Będziemy się bili na bagnety, jak dobrze pójdzie. Szwejku — zwrócił się w tył — nie zapominaj, że jesteś ordynansem i trzymaj się blisko mnie. A ty, Balounie, drabie jeden, żebyś mi nie zwiał z konserwami. Gdybym został ranny, pojechałbyś ze mną do domu.
Bośniacy mieli dobry nos. Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, w tyle za laskiem ukazały się wozy pełne beczułek. Wydawano rum; oddział za oddziałem zbliżał się ku wozom i napełniał flaszki polowe, a kto umiał wypić otrzymaną porcję, dostawał jeszcze jedną. Rezultat był natychmiastowy, nastrój się poprawił:
Jebem ti dusz u, głaza i serce! — odzywało się coraz częściej i coraz ostrzej. Niemcy zaczęli śpiewać: — Ich hatte einen Kameraden — a spo-