Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/970

Ta strona została przepisana.

Szeregi znowu się jako tako wyrównały. — Vorwärts! Vorwärts! — rozlegało się z coraz większym szaleństwem wołanie spotęgowane aż do wściekłości. Żołnierze pędzili naprzód, padając co chwila, jakby ich ktoś z tyłu pędził biczami.. Granaty wybuchały teraz już poza szeregami. Szwejk podniósł się i podbiegł do dużego krzaka tarniny, rosnącego na miedzy. Tam położył się znowu. Po chwili zbliżył się do niego węgierski oficer z rewolwerem w ręku i popędził go naprzód. Szwejk zauważył, że za żołnierzami ciągnie się cały łańcuch żandarmów i oficerów.
— Całkiem jak obława policyjna — pomyślał Szwejk i ruszył żwawiej naprzód. — Gdy policja poszukuje kogoś w Pradze, robi to samo.
— Widzi pan, ja czekałem na mojego pana oberlejtnanta — rzekł do oficera. — Niech pan nie raczy się denerwować. Ja wiem, że surowość musi być i na polu chwały.
I znowu zaszył się w tłumie ludzkim, aż wreszcie dopadł do okopów naprędce przygotowanych, gdzie zdyszani i brudni żołnierze strzelali jak opętani. Ale ledwo żołnierze wpadli do okopów, ozwała się komenda:
Schiessen! Schiessen! Lebhaft schiessen!
Karabiny zatrzaskały i tysiące płomyków wybłyskało z mroków. Dziesięć minut trwała ta oszalała strzelanina, piętnaście minut przelatywały nad okopami szrapnele i granaty. Potem wzmogło się strzelanie po obu stronach, podczas gdy w środku nastawała cisza na komendę:
Feuer einstellen! Feuer einstellen!
I znowu ciszę przerwały rozkazy:
Bajonett auf! Sturm! Sturm! Vorwärts! Vorwärs!
Masa ludzka wywaliła się z okopów, aby mordować już całkiem z bliska, kłuciem bagnetu w brzucho lub w piersi i dobijaniem tego, co oszczędziły kule karabinów, szrapnele