Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/975

Ta strona została przepisana.

nia małym srebrnym medalem. Wieczorem w ataku zdobył te dwa karabiny maszynowe.
Później zaś zwracając się do Szwejka, rzekł do niego:
— Ach, ty fujaro! Gdzie zbierasz taki szmelc, żeby go wlec za sobą?
Na odpowiedź nie było czasu. Ze strony przeciwnej ozwały się nagle armaty i trzy granaty wysłane ku szeregom austriackim pękły tak blisko, że Szwejk rozłożył ręce:
— Panie oberlejtnant, melduję posłusznie, że to Moskale strzelają pewno z tych armat, od których odciągnąłem wczoraj te karabiny maszynowe. Na pewno!
— Zdobyliście nawet armaty? — zapytał Lukasz. — Czemużeście je tam zostawili?
— Posłusznie melduję, panie oberlejtnant — westchnął Szwejk — że armaty nie uciągnę. Nawet na dwie pary koni byłoby dość roboty.
Strzelanina ożywiała się coraz bardziej i stawała się gwałtowna. Po upływie pół godziny widać już było szeregi, nadciągające Rosjanom na pomoc. Szeregi te były zwarte, spokojne i zdecydowane, szły noga w nogę tępo i leniwie i z największą obojętnością przyłączały się do strzelających.
— Czy spróbują nas obejść, czy też podejmą atak czołowy? — pomyślał Lukasz. — Uciekać, widać, już im się nie chce.
Przewidywania jego były słuszne. W jednej chwili nad szeregami rosyjskimi rozległo się długie i przeciągłe Hurrraaa-aararrarra! — i Rosjanie ruszyli do ataku.
Batalion zachwiał się, lecz natarcie wytrzymał. Rosjanie cofnęli się, ale ku południowi Hurrraaara! odezwało się na nowo i oberlejtnant Lukasz otrzymał rozkaz odwrotu.
Zresztą żołnierze cofali się już sami, nie czekając na rozkazy. Cała okolica zaroiła się od Rosjan i nie starczyło nawet jednej kompanii honwedów dla bronienia odwrotu i czekania na Moskali, którzy zabiorą ich do niewoli. Chodziło o to, aby kosztem tej ofiary zapobiec panice.