Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/977

Ta strona została przepisana.

Granaty gwizdały tuż za nimi i wybuchały, zasypując wszystkich ziemią. Wysilając głos, aby przekrzyczeć ten wściekły zgiełk, Szwejk wołał na nadporucznika:
— Panie oberlejtnant, najlepiej zrobimy, gdy sobie stąd pójdziemy. Przecież te dranie strzelają do nas!
Żołnierze uciekali już całymi grupkami, przypadając co chwila do ziemi. Dopiero z dala za dworcem udało się ich zatrzymać na skraju lasu i zwrócić znowu twarzą ku nieprzyjacielowi. Przypadli do ziemi i okopali się naprędce w sypkiej ziemi. Części batalionu zaczęły się znowu zwoływać do kupy. Kiedy się pokazało, że jedenasta kompania straciła prawie cały czwarty pluton, Szwejk podszedł do dowódcy Lukasza i stanąwszy na baczność, podniósł rękę do salutowania:
— Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że nie było czasu, żeby zabrać pana lejtnanta Duba, chociaż pan kapitan Sagner kazał nam zbierać rannych. Posłusznie melduję, że do samego wieczora nie bylibyśmy pozbierali wszystkich cząsteczek pana porucznika, bo w niego trzasnął granat i poszarpał go na kawałki.
— Więc nasz Dub jest już po kłopocie! — pomyślał Lukasz. — O tym nie powiedział mu chyba jego kapitan okręgu.
— Gdzie? Tam koło dworca? — zapytał.
— Właśnie tam spotkało go to nieszczęście — przyświadczył Szwejk — bo też tam prali z armat jak wszyscy diabli. Jezus Maria! — krzyknął nagle — przecież ja tam zgubiłem swoją fajkę!
Zaczął przeszukiwać wszystkie kieszenie, obmacał chlebak, zajrzał nawet do ładownic, ale fajki nie było. Szwejk jęknął tak szczerze, że Lukaszowi wydało się, iż z ust jego nigdy takiego jęku nie słyszał.
— Wszystko, co nas dotychczas spotkało, to głupstwo. Pan porucznik jest już po wojnie, ale jak ja mam istnieć bez fajki?
Szwejk był w tej chwili uosobieniem żałości i smutku,