Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/982

Ta strona została przepisana.

Podniósł go ostrożnie i zaniósł za magazyn. Tam ściągnął z niego buty, rozpruł spodnie i przyniósł z pobliskiej studni wody dla obmycia ran. Żołnierzyk postękiwał, przypatrując się robocie Szwejka. Założywszy mu jaki taki opatrunek, Szwejk dał się rannemu napić i rzekł wesoło:
— To nic takiego. Kula przeszła przez łydkę i nie naruszyła kości. Będziesz, bracie, zdrów!
— Żeby ich cholera pokręciła, sk....synów! — groził żołnierzyk Moskalom. — Oh moje nogi! Moje nogi... — i rozbeczał się.
— Ty, chłopusiu, zdrzemnij się teraz trochę i nie krzycz za głośno — napominał go Szwejk — żeby się tu kto nie przypatoczył. Ja się rozejrzę, czy nie znajdę czego do zjedzenia. Zresztą, poczekaj, zaniosę cię do tamtego dużego leja, żeby na ciebie nie spadło kawał muru, gdy zaczną znowu strzelać.
Przeniósł rannego Polaka i poszedł na dworzec. W kancelarii nie było nic, prócz rozbitego aparatu telegraficznego, ale w piwnicy znalazł Szwejk kosz z dużą oplecioną butlą. Nożem oderżnął wierzch plecionki i bagnetem kawałek po kawałku wydłubał korek. Przytknął nos do otwartej butli i łypnął okiem.
Herrgott, wińsko, jak mamę kocham! Jakiś porządny naczelnik stacji musiał tu urzędować, że pamiętał o biednym człowieku!
Przechylił butelkę i nalał pełną menażkę wina. Popił, mlasnął językiem, wypił wszystko jednym duszkiem i odezwał się o winie z wielkim uznaniem:
— Bycze winko, jak u Szulca w Braniku na Kopeczku. Ale na czczo podobno wino niezdrowe. Wyniósł butlę przed dworzec i wlazł do magazynu. Było tam pusto, tylko w kącie sterczało kilka poopalanych skrzyń. Szwejk podszedł do nich, bagnetem oderwał deskę i odetchnął z głębi: