Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/999

Ta strona została przepisana.

leońskich aż do wojen bałkańsko-tureckich, dotyczące marszów dziennych. Ale pokazało się, że kolczasty drut, porozpinany na kolkach, może zatrzymać rozpędzone wojsko przez dwa tygodnie na miejscu.
Armia broniąca się właziła w ziemią, armia atakująca mu — siała pójść za jej przykładem.
Terytoria, na których toczyły się walki, przemieniały się w jakieś ogrody, otoczone płotami. Za płotami stali stróże, a na każdym drzewie były sidła. Brakło tylko napisu na plotach:
— Obcym wstęp wzbroniony.
Zaś stróże czuwali nad płotami swoimi i nad płotami sąsiada tak długo, dopóki nie przychodził rozkaz, że trzeba wy — leźć z rowów, iść do sąsiada i narobić mu świństwa. Żeby się żołnierze nie nudzili, wysyłano ich na patrole, z których nikt nie wracał, kazano kompaniom demonstrować wobec nieprzyjaciela, przy czym zawsze tylu a tylu ludzi ginęło, ale nikt się tym nie przejmował, bo marszkompanie nadchodziły z domu prawidłowo, młodzież podrastała i krzepła, tak że nie trzeba było przepisywać dla ludzi ochrony, jaką cieszą się zające w marcu.
Ludzie włazili w nory ziemne jak ich dawni przodkowie, troglodyci, i powoli, ale dokładnie przemieniali w zwierzęta. Urzędowo nazywało się to „wojną pozycyjną“.
Toteż gdy do batalionu 91 pułku nadeszła marszkompania, która wylatała dziury w plutonach, nikt się nie dziwił, że pewnego popołudnia nakazano przegląd mundurów i badanie karabinów. Karabiny badał nadporucznik Lukasz tylko słowami:
— Nabity? Czy zamek rusza się jeszcze jako tako? Doskonale!
Tymczasem w innych kompaniach oficerowie ryczeli:
— To ma być wyczyszczony karabin? Jezus Maria, ty pawianie morski, dam ci takiego słupka, że ci oko zbieleje! Dwa tygodnie piecuchuje, a karabin ma cały w rdzy! Jak się popsuje, to zapłacisz za niego!