Strona:Jean Webster - Właśnie Inka.pdf/284

Ta strona została skorygowana.

skiej kobiety trzy boczne ulice, usiadły na jakimś gościnnym stopniu, oparły się o siebie ramionami i roześmiały się.
Z za rogu wyszedł jakiś mężczyzna, który pchał przed sobą kosiarkę.
— Hej, wy tam! — zawołał na nie. — Popchajcie trochę.
Wstały posłusznie i pchały maszynę dalej. Szły w kierunku przeciwnym od Zakładu św. Urszuli, ale że i tak nie wiedziały, co ze sobą począć, wciąż pchały maszynę mimowoli. Tak zaszły aż na przedmieście i naraz znalazły się wprost naprzeciw wielkiego komina i grupy niskich budynków, szeroko murem obwiedzionej. Była to wieża ciśnień i elektrownia.
Błysk nadziei zaświecił w oczach Inki.
— Słuchaj! Pójdziemy do pana Gilroy poprosić go, żeby nas odwiózł swojem autem.
— Czy znasz go dobrze? — zapytała Ludka z pewnem powątpiewaniem w głosie. Tyle się już wstydu najadła, że zaczęła się robić nieufna.
— Ależ tak! Znam go doskonale. Plątał się wciąż pod nogami podczas feryj Bożego Narodzenia. Raz nawet biliśmy się śnieżkami. Chodźmy! On nas z przyjemnością odwiezie. To mu da sposobność do pogodzenia się z Jelly.