Strona:Jeden trudny rok opowieść o pracy harcerskiej.pdf/64

Ta strona została przepisana.

da rozgrzana była jeszcze z ciepłego dnia, jednak zimno przejmowało pływaków. Nie wytrzymaliby długiego przeczekiwania.
Lecz śmiałym szczęście sprzyja. Wartownik widocznie coś obmyślił, bo obrócił się na pięcie i szedł w górę ku niewidocznemu ognisku.
Zaryzykowali i wysunęli się z wody, by dwoma susami dopaść krzaków. Nie dosłyszał! Szczękając zębami, czekali, co dalej. Towarzysz Tarzana zdejmował z nagiego ciała szlam i dziesiątki jakiegoś robactwo, które go oblepiło. Tarzan zamienił się cały w słuch.
— Druhu, Druhu — dobiegał przenikliwy szept wartownika.
Nic, cisza. Więc znowu, już głośniej: — Druhu Staszku!
— Ładna historja. Zauważył nas i tylko, bałwan, boi się zrobić alarm. Za chwilę nas nakryją. Co robić? — medytował Tarzan. Ale się pomylił. Posłyszał bowiem chrzęst gałęzi i głos Stacha:
— No, co?
— Druhu Staszku, pozwólcie mi pójść do ognia!
Tarzan odetchnął. Czekał odpowiedzi. Nie następowała, słychać było tylko prowadzoną szeptem rozmowę i nagle, jak sygnał ratunku i zwycięstwa dla podchodzących, głos Stacha: