Górale wśród pląsów i muzyki zajęli miejsca przed nami na skraju wody. Teren ten okazał się za szczupły, więc Sienkiewicz polecił im zebrać się na trawiastej hali, gdzie zatrzymaliśmy się poprzednio podczas wdrapywania się w górę. Zrobiliśmy fotografie nad jeziorem: jedną całej naszej wycieczki w raz z góralami, drugą zaś Sienkiewicza z dziećmi. Ta ostatnia udała się doskonale; jej reprodukcję znaleźć można na czele wydania “Hani.”
Zadzwoniono do powrotu — i ruszyliśmy ku Zakopanemu.
Gdy dotarliśmy do hali, zastaliśmy tam ruch wielki. Henryk i Jadwiga naparli się, by zbierać drzewo na rozpalenie ogniska, i jęli znosić chróst i gałęzie. Jednakże spowodu silnego wiatru nie można było przez dłuższy czas rozniecić ogniska.
Ognisko to potrzebne było do odtańczenia “zbójnickiego”, w którym całe grono uczestników gromadziło się dokoła “watry”, a pojedyńczy tanecznicy jeden po drugim skakali w krótkich odstępach ponad płomieniem. Po dwóch czy trzech innych tańcach doczekaliśmy się w końcu i zbójnickiego.
Pięćdziesiąt lat temu Zakopane było siedliskiem opryszków. Ludność tamtejsza nie była nawet formalnie chrześcijańską. Drogi między Polską a Węgrami były naówczas bardzo niebezpieczne. Dziś się wszystko zmieniło i zbójnictwo na otwartych gościńcach istnieje tylko w opowieściach, których wiele i to bardzo ciekawych, jak informował mnie Sienkiewicz, krąży po okolicach Zakopanego.
Górale tańczący “zbójnickiego” najpierw przepili do siebie dla animuszu, poczym zgromadzili się dokoła stosu chróstu i gałęzi. Każdy z tańczących miał w ręce siekierkę wielkości indiańskiego “tomahawka”, o rękojeści długiej jak zwyczajna laska. Krąg taneczników poruszał się ze wschodu na zachód. Każdy wyrzucał w górę siekierką. Ożywienie przeszło w dzikie podniecenie. Górale skakali ponad stosem chróstu, aż wszystko skończyło się finałem entuzjazmu i wyczerpania. Cała ta akcja przypominała mi w sposób uderzający taniec wojenny Indian z Seneca w stanie Nowojorskim. “Taniec zbójnicki” ma coś wspólnego z oboma tymi tańcami i (jak wszystkie tańce pierwotne) odgrywał wielką rolę w życiu ludu, który go stworzył.
Z owej wysokości ruszyliśmy w dół, posuwając się “gęsiego” wąską percią nad krawędzią przepaści. Szliśmy pieszo, bo nie było tam miejsca na jazdę konną. Nasze wierzchowce poprowadzono inną drogą. Mały chłopak służący za przewodnika naszej drużynie wyglądał jak Tomcio Paluch ze swymi braćmi na rycinie Gustawa Dore’go.
Znalazłszy się w częściowo zalesionym wąwozie, dosiedliśmy koni i jechaliśmy dalej. Szlak ten różnił się od tego jakim
Strona:Jeremi Curtin - Odwiedziny u Henryka Sienkiewicza.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.