Otoczył nas tłum, zaciekawiony wyrazem twarzy służącego
Wezwałem ich wszystkich na pomoc, mówiłem.
— Mój przyjaciel B., z głową czerwoną — buty, żółte, brunatne, złote — palto, małe kwadraciki — nos, bardzo, duży! Jest gdzie? Jego wiedzieć — ktokolwiek — gdzie?
Ani jedna dusza nie poruszyła ręką, żeby mi pomódz. Stali i gapili się.
Powtórzyłem to wszystko głośniej, lękając się, że ktoś dalej stojący mógł nie usłyszeć; nadałem mej przemowie zupełnie inny akcent. Robiłem im więc wszelkie ułatwienia.
Zaczęli żywo między sobą rozprawiać; jakaś świetna myśl błysnęła w umyśle jednego, inteligentniejszego widocznie od innych, gdyż zaczął biegać tu i tam, wołając głośno; wyraz: „Norwegczyk” ciągle się powtarzał. Po chwili zbliżył się ku mnie z miną niezmiernie z siebie zadowoloną, a wiódł za sobą staruszka, przyjemnie wyglądającego, w białym kapeluszu.
Tłum się rozstąpił i staruszek, uśmiechając się, zaczął długą, zapewne uprzejmą przemowę po skandynawsku.
Rozumie się, że od początku do końca była ona dla mnie najzupełniej niezrozumiałą, o czem wyraz mej twarzy dowodnie świadczył. Gdy kto mówi powoli i wyraźnie po skandynawsku, to jakieś tam słowo zrozumiem, ale umiejętność moja dalej nie sięga.
Strona:Jerome K. Jerome - Dziennik wycieczki do Oberammergau.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.