i widzę, że mój sąsiad wsparł głowę na mem ramieniu. To wstyd odpychać go, on z takiem zaufaniem odnosi się do mnie. Ale cięży mi bardzo. Delikatnie więc odrzucam jego głowę na ramię sąsiada po drugiej stronie. Tam mu również dobrze będzie. Jedziemy, nagle pociąg targnął, a nasze głowy stuknęły o siebie jak kule bilardowe. Z góry lecą rzeczy; rzuciliśmy zdziwionym wzrokiem i znów zasypiamy. Mój kuferek pada na głowę tego samolubnego człowieka, siedzącego w kącie. (Widoczna kara). On zrywa się, przeprasza i znów zasypia. Zanadto jestem senny, by podnieść kuferek. Leży sobie na ziemi i służy za podnóżek samolubnemu człowiekowi. Chwilami przez nawpół przymknięte powieki spoglądamy na płaską, pozbawioną drzew okolicę, na zagony żyta, buraków, jęczmienia, wszystko to rośnie obok siebie, w sąsiedztwie małych kamiennych domków. Na horyzoncie zarysowywa się jakaś dzwonnica.
Ludzi przedewszystkiem pytamy o ich wiarę: „W co wierzycie?” Pierwszą rzeczą, którą nam pokazują, są kościoły: „W to wierzymy”. Potem ciągnie się długi rzęd kominów. Naprzód wiara, później praca. W końcu widzimy zbitą masę dachów, z których wyłaniać się zaczynają pojedyńcze domy, fabryki, ulice i wjeżdżamy do miasta. Konduktorowie otwierają wagony i patrzą na nas.
Nieszczególnie musieliśmy się im przedstawić, gdyż, nie mówiąc słowa, z hałasem zatrzasnęli drzwiczki, a my raz jeszcze zasnęliśmy.
Strona:Jerome K. Jerome - Dziennik wycieczki do Oberammergau.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.