Udaję, że nie widzę w nim tej zmiany i usiłuję iść spieszniej. On ociąga się coraz więcej, nareszcie staje.
— Chodź! chodź! — mówię mu zachęcającym tonem — bądź-że człowiekiem. Nie myśl o tem. Nie daj się zwyciężyć, skręcimy tu zaraz w inną ulicę i już on ci nie będzie stał na oczach. Daj mi rękę — pobiegniemy!
Robi kilka kroków i znów staje.
— Daj pokój, przyjacielu — mówi takim smutnym, patetycznym głosem, że tylko litość czuć można dla niego. — Nie mogę się powstrzymać, jestem za stary, by się przerobić. Idź, wypij gdzie cokolwiek, a ja za chwilę wrócę.
Biegnie szybko napowrót, a ja, siedząc w kawiarni nad kieliszkiem absyntu, czy koniaku, dziękuję Opatrzności, że dodała mi sił do zwalczenia w młodości żądzy zwiedzania kościołów i że dziś nie jestem podobny do B.
Po chwili wraca i siada obok mnie. Jakieś dzikie, niezdrowe podniecenie wyziera mu z oczu i pod pozorem nienaturalnej wesołości usiłuje skryć poczucie winy.
— Śliczny ołtarz — szepcze z entuzyazmem wzbudzającym we mnie tylko smutek, gdyż czuję, że wszelkie usiłowania wyleczenia go będą daremne.
— W północnej krypcie znajduje się sarkofag — istny poemat, piękniejszego w życiu mem nie widziałem!
Milczę, słowa byłyby teraz bezużyteczne.
Strona:Jerome K. Jerome - Dziennik wycieczki do Oberammergau.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.