Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/11

Ta strona została uwierzytelniona.

mówić o „dzidzi“, pozostawiając cię na pastwę posępnych rozmyślań, czy nie możnaby przypomnieć sobie naraz, że masz jakąś nieznoszącą zwłoki sprawę i czy ci uwierzą. W tej samej właśnie chwili, kiedy już wymyśliłeś jakąś idjotyczną nieprawdopodobną historię o przyjacielu, który czeka przed domem, drzwi się otwierają i do pokoju wkracza olbrzymia niewiasta z niesłychanie poważną miną. W ręku niesie coś, co na pierwszy rzut oka wygląda, jak niesłychanie cienka poduszka, z której w jednym końcu wyłazi pierze. Instynkt wszakże mówi ci, że to właśnie jest „dzidzi“, skutkiem czego zrywasz się z krzesła z nędzną imitacją zachwytu na twarzy. Kiedy ucichł już nieco pierwszy wybuch entuzjazmu kobiet, przyjmujących owacyjnie przedmiot, o którym mowa, a liczba pań, mówiących naraz, spada do zwykłej normy czterech, lub pięciu, koło rozwianych spódniczek roztwiera się, robiąc miejsce dla ciebie. Wychodzisz na środek z taką miną, jakbyś zbliżał się do ławy oskarżonych, poczem uroczyście wpijasz się oczami w „dzidzi“, czując się wciąż niewypowiedzianie nieszczęśliwy. Następuje martwa cisza, tobie zaś wiadomo, że wszyscy czekają, co powiesz. Ze wszystkich sił starasz się coś wymyśleć i z przerażeniem spostrzegasz, że zdolność myślenia całkowicie cię opuściła. Chwila to jest rozpaczliwa, a twój zły duch, korzystając z niej, podpowiada ci najidjotyczniejsze wyrażenie, jakie kiedykolwiek wyszło z ust ludz-