męczył kotów, to kiedy umrę, dostanę się do takiego miejsca, gdzie przez cały dzień będę spokojnie siedział i śpiewał hymny. (Możecie sobie wyobrazić, co to za nagroda dla zdrowego chłopca!). Nie będzie tam ani śniadania, ani obiadu, ani herbaty, ani kolacji. Jakaś staruszka chciała mię pocieszyć obietnicą, że może od czasu do czasu będzie manna; ale myśl o wiecznej mannie bardziej mnie jeszcze tylko nastraszyła, a moje nieśmiałe przypuszczenia co do rozbefu i kompotu poczytano za bezbożne. Nie będzie tam nauki, ale za to nie będzie też krokietu i innych gier. Zapewniano mię, że nie przyjdzie mi nawet ochota zjechać na dół po podniebnej poręczy. Jedna tylko pozostawała uciecha — śpiewanie hymnów.
— Jakże to, ledwie rano wstaniemy, zaraz zabierzemy się do śpiewania? — pytałem.
— Tam nie będzie rana, — odpowiadano mi.
— Tak nie będzie ani dnia, ani nocy. Będzie jeden, nieskończony dzień.
— I my będziemy przez cały czas śpiewali? — pytałem dalej.
— Tak: będziesz tak szczęśliwy, że wiecznie będzie ci się chciało śpiewać.
— I nie będę się męczył?
— Nie, nigdy się nie zmęczysz i nie zechce ci się ani spać, ani jeść, ani pić.
— I tak będzie wiecznie?
— Wiecznie, wiecznie!
— To może potrwać cały miljon lat?
Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.