— Sam to wiem! — wrzasnął na całe gardło. (Nie można powiedzieć, żeby rozmowa z nim była przyjemna; dawnobym go już opuścił, gdyby na platformie był ktokolwiek inny).
— Nie o to mi chodzi, że zmarnowałem pieniądze, ale o to, że muszę jeszcze dźwigać to pudlisko. No, niechby mi się tylko dostał w ręce tamten idjota!
Doszliśmy w milczeniu do końca platformy.
— I pomyśleć że istnieją specjaliści od dawania nieproszonych rad, — odezwał się ze złością nieznajomy, kiedyśmy skręcali zpowrotem na platformę. — Całe życie obawiam się, że dzięki takiemu indywiduum odsiedzę kiedy z pół roku za kratkami.
Pamiętam, miałem kiedyś ponny. (Zdecydowałem, że nieznajomy musi być niezamożnym dzierżawcą; coś w jego tonie zalatywało korzeniami i innemi przedmiotami gospodarstwa rolnego). Był to czystej krwi wallijski ponny; śliczne zwierzątko. Przez całą zimę trzymałem go na świeżej paszy, z wiosną zaś postanowiłem wypróbować. Zaprzągłem go do wózka i pojechałem. Do miasta było dziesięć mil. Mój ponny przez całą drogę ponosił, a kiedy dojechaliśmy na miejsce, był cały w pianie.
Przed zajazdem stał jakiś człowiek.
— Ślicznego masz pan ponny, — mówił.
— Tak, niczego, — odpowiadam.
— Nie trzeba ich zapędzać, dopóki są młode, — odzywa się znowuż.
Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.