dostawaliśmy się nawet na środek, to nieodmiennie stawaliśmy w poprzek drogi. Naraz usłyszałem za sobą dzwonek rowerzysty, ale nie mogłem w żaden sposób wykręcić. Krzyknąłem więc tylko, żeby się zatrzymał.
— Chcę wyminąć bryczkę, — zawołał rowerzysta, podjechawszy bliżej.
— Niemożna, — krzyknąłem w odpowiedzi.
— Dlaczego? — zapytał. — Cóż to? miejsca brak? Za mało jeszcze drogi?
— A tak, za mało, wartoby poszerzyć, — odpowiedziałem. — Trzeba mi teraz dużo miejsca.
Jechał za mną z pół mili, ani na chwilę nie przestając mi wymyślać. Kilkakrotnie próbował nas wyminąć. Ale ponny, jakby naumyślnie, za każdym razem stawał w poprzek drogi.
— Śliczny mi furman, — krzyczał, — nie ma pojęcia o powożeniu.
Rowerzysta miał słuszność: nie mogłem powozić, wybiwszy się całkiem z sił.
— Hej, ty tam, — krzyczał dalej, — dokąd cię djabli niosą? Na pożar tak pędzisz, czy co? (Był to bardzo ordynarny człowiek).
Wreszcie straciłem cierpliwość.
— Czego się pan mnie czepiasz! — krzyknąłem w odpowiedzi. — Wymyślaj mojemu ponny, jeżeli już koniecznie musisz kogoś zwymyślać. Ja i bez pana mam tego dosyć. Idź pan do djabła, bardziej go tylko jeszcze rozdrażniasz.
— Co się stało z ponny’m? — zawołał.
Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.