W Chatam był jarmark, najludniejszy chyba ze wszystkich, jakie kiedykolwiek miały tam miejsce. Pojechaliśmy przez miasto z szybkością trzydziestu mil na godzinę. Wyjechawszy na szosę, spostrzegłem dyliżans. Doszedłem do takiego stanu, że wszystko było mi już obojętne. Pozostała we mnie tylko ciekawość. O dwanaście yardów od dyliżansu, ponny raptownie przystanął, ja zaś ległem na spodzie bryczki, nie mogąc się stamtąd wydostać, ponieważ siedzenie spadło mi na głowę. Widziałem tylko niebo nad sobą i od czasu do czasu głowę ponny, kiedy stawał dęba. Słyszałem jednak, co mówił woźnica dyliżansu i zrozumiałem, że jemu też jest nie do śmiechu.
— Usuńcie z drogi ten przeklęty wahikuł, — krzyczał.
Gdyby był rozsądniejszy, widziałby, że nic nie mogę poradzić. Usłyszałem, jak rwały się jego konie. Ach, te konie — zobaczą jednego, który zgłupiał i zaraz warjują wszystkie.
— Zabierzcie go do domu i zwiążcie, — krzyczał konduktor.
W tej chwili jakaś pasażerka dostała spazmów i zaczęła się śmiać, jak hyjena. Ponny puścił się znowuż pędem i o ile mogłem wnosić z biegu chmur, przegalopowaliśmy tak ze cztery mile. Potem przyszło mu na myśl przeskoczyć przez płot, a spostrzegłszy widocznie, że bryczka mu wtem przeszkadza, począł ją rozbijać. Gdybym nie widział tego na własne oczy, nie uwierzyłbym nigdy, że można roznieść bryczkę na tyle kawałków. Uwol-
Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.