mowę, trwającą całe trzy minuty (z zegarkiem w ręku). Człowiekowi robiło się poprostu strasznie, gdy otwierała usta. W trzecim akcie ktoś porwał ją i wsadził do więzienia. Owego ktosia naogół nie można było nazwać dobrym człowiekiem, w tym wypadku wszakże zachował się tak właściwie, że publiczność, jak jeden mąż, nagrodziła go burzą oklasków. Cieszyliśmy się już, że na cały wieczór jesteśmy uwolnieni od okropnej bohaterki, gdy wtem djabli nadali jakiegoś głupca dozorcę, którego zaczęła przez kraty błagać, aby ją wypuścił choć na kilka minut. Dozorca, człowiek porządny, ale zbyt miękkiego serca, wahał się.
— Nie wypuszczaj, — krzyknął naraz z galerji jakiś zapalony wielbiciel dramatu, — jej tam jest bardzo dobrze. Na miłość Boską, nie wypuszczaj.
Stary idjota nie posłuchał naszej rady. Począł rozprawiać sam z sobą.
— To taka niewielka prośba, — odezwał się, jeżeli ją spełnię, ta kobieta będzie szczęśliwa.
— Dobrze ci to mówić, ale pomyśl, co z nami się stanie? — odpowiedział ten sam głos z galerji. — Nie znasz jej jeszcze. Przyszedłeś dopiero przed chwilą, a myśmy słuchali jej przez cały wieczór. Zostaw ją, tutaj, dzięki Bogu, jest spokojniejsza.
— O, wypuść mię pan choć na jedną chwilkę! — krzyczała biedna kobieta. — Pozwól mi choć parę słów powiedzieć memu dziecięciu.
Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.